Steamachine „City of death” Zaczęło się od klimatycznego pierwszego utworu „City of death”, tytułu wiodącego płyty. Od razu spodobał mi się klimat. Wstęp do mrocznego świata, można by rzec. I faktycznie w taki nastrój, gdzie przed oczyma wyobraźni pojawiła się ciemność. A demoniczny śmiech zrobił swoje…
W ogóle to znakomitości, bo w kolejnym tytule oprócz mocnej serii rirffów i basowych uderzeń, miałem okazję posłuchać także dosyć charakterystyczne i melodyczne momenty, jako taki chwilowy, spokojniejszy kawałek utworu. Zapewne oprócz tego, że mamy ostrą metalową muzykę, to również słyszymy inne instrumenty niż gitary, bo dochodzą klawisze i dosyć dobrze uzupełniające tło muzyczne.
Steamachine „City of death”
No i tak się to wszystko rozpoczynało – od razu było wiadomo, że ta muzyka, to nie są przelewki, a kawał siarczystego materiału dla słuchaczy, którzy raczej nie lubują się w disco polo. No ale nie przesadzajmy, bo w sumie, kto ceni muzykę, to raczej nie sięga po takie ekstremalnie głupie jej gatunki. Bez urazy dla doscopolowców – też tworzycie i cały szacunek dla Was.
Ale nie rozmawiamy o tym, więc wracam do samej płyty. Na pewno nie jest ona materiałem dla dzieci, bo jednak to klimaty za ostre nawet jak dla nastolatków. No ale to już nie moja sprawa, jeśli o to chodzi, kto, w jakim wieku słucha. Płyta to co najmniej kawał muzycznego horroru dla wszystkich, którzy chcą rozdzierać życie i oddać się wrażeniom, które można by uznać, jako te z innego świata – świata, w którym możliwe, że wielu z nas się kiedyś znajdzie, czyli najzwyczajniej ujmując, piekła.
Wokal po angielsku, więc jak już domyślają się moi czytelnicy, którzy wcześniej poznali moje recenzje, nie powiem nic dokładniej, bo po prostu nie znam angielskiego, a nie ufam tłumaczowi Google. Jednak, jak to z moją wyobraźnią jest, na podstawie muzyki stworzonej przez Steamachine, mogłem sobie stworzyć sobie demoniczny świat, w którym codziennością jest śmierć. W sumie i to pasuje do tytułu płyty, bo o ile dobrze kojarzę, to „City of death” znaczy „Miasto śmierci”. No i też muszę powiedzieć, że barwa wokalu jest zmienna, przez co mamy raz to, bardziej, że tak powiem „wrzaskliwy w stylu death metal”, a momentami przemienia się w czystą i melodyczną nutę. A to doskonale współgra z zamierzeniami, czyli z tym, aby wzbudzić w słuchaczu nastrój prowadzący do umysłowego armagedonu, czyli przeniesienia się w otoczenie, w którym śmierć ma pierwsze i ostatnie zdanie.
No cóż, można snuć różne wizje i zapewne na tej muzycznej podstawie, powstaną, co najmniej krwawe. Wszystko zależy od nas. Osobiście, niektóre momenty skojarzyłem z polem bitwy, na którym giną żołnierze, zabijani przez brutalne siły, z którymi nigdy nie mieli do czynienia, ani nawet o takich nie słyszeli. I też nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi się film Resident Evil, być może dlatego, że tam również akcja działa się w mieście i jak wiadomo, śmierć to była pierwsza rola.
Nie sposób pominąć fakt, że w muzyce mamy też sporo efektów specjalnych, by tak nazwał, które tworzone zapewne są w specjalnych syntetyzatorach. Znakomicie wkomponowane w całość utworów, stanowią dodatkowe podkreślenie mrocznego klimatu, czy też są wyrazem szczególnego przekazu.
Co ważne w tej recenzji, to fakt, że mam zwyczaj pisać ją i w ogóle recenzuję muzykę, tylko podczas pierwszego słuchania. Zatem to, co piszę, jest efektem, tego co usłyszałem na bieżąco. Myślę, że te pierwsze wrażenie, jest najbardziej istotne, a więc też najbardziej szczere i prawdziwe. A w przypadku tej płyty, z całym przekonaniem, mogę stwierdzić, że trafiłem na dobrą muzykę.
No i pochwały. Lubię chwalić i wyłaniam z każdego tworu artystycznego, to, co najlepsze, bo w każdym coś takiego się znajdzie. Nie faworyzuję i raczej też nie muszę specjalnie krytycznie oceniać, szukać wad itd. Po prostu opinia, którą wystawiam, zapewne w pełni przybliża czytelnikom i słuchaczom, to czego mogą się spodziewać. I o to chodzi. W przypadku tej płyty moje jedno ostateczne zdanie jest takie, że w całości mnie zainteresowała i pewnie jeszcze nie raz do niej wrócę.
Płyta jest warta grzechu i biorąc pod uwagę tę muzykę…dosłownie.
Zespół na Facebook: Steamachine
Czytaj również:
Recenzował — Emil Kowalski